
DLA DZIECI
BEZSENNA
Wsi spokojna, wsi wesoła!
Wspomnienia, sielanka i nostalgia
Joannę Papuzińską wszyscy znamy i kochamy... tak mogłaby się zaczynać ta recenzja. Twórczość pani Papuzińskiej towarzyszy już kilku pokoleniom; raczej wszyscy poznali wspaniałą, bajeczną historię „Naszej mamy czarodziejki”, a niektórzy może tak jak ja, zapoznali się również z jej rozprawami krytycznoliterackimi dotyczącymi literatury dziecięcej. Teraz siadając do pisania opinii zbioru opowiastek „Jak się koty urodziły”, czuję się co najmniej nieswojo, by nie rzec głupio, i nie na miejscu. Jak tu oceniać utwór kogoś, kto stanowi dla nas autorytet w danej dziedzinie? Jest na to sposób; po pierwsze Sówka jeszcze nie odkryła autorytetu pani Papuzińskiej, a po drugie oceniam książkę jako mama, która sama zapoznaje się z historią po raz pierwszy.
Zbiór opowieści został wybrany z trzech powodów: autora, ilustracji i tytułu. Sówka posiadająca w domu psa, jak każda dziewczynka chciałaby mieć to, czego nie posiada, czyli kotka. Tytuł jak się samo przez się rozumie, chwytliwy, choć po przeczytaniu książki okazuje się troszeczkę mylny. A „Jak się koty urodziły” to siedem opowieści, napisanych na zamówienie czytelników, jak to w przedmowie autorka napisała: "Prawdziwa miała być treść książki i to, o czym ona opowiada: prawdziwi bohaterowie i prawdziwe wydarzenia".
Oto letni domek babci i dziadka, gdzie można wsłuchać się w otaczający świat, bo nie ma w nim ani Internetu, ani telewizora, za to jest dużo świeżego powietrza, błękitnego nieba i tajemniczych mniej lub bardziej istot dookoła. Mateusz i Bronek, wnuczkowie, przyjeżdżają do chałupy dziadków, gdy tylko pogoda sprzyja odwiedzinom. Jednak to nie oni, ale przyroda ich otaczająca, jest bohaterem. Osiem rozdziałów książeczki, to historyjki o zwierzętach zamieszkujących w i okolicy drewnianego domku; są to opowiastki o tytułowych kotach, tajemniczej pani Potworce, psie Foksiu, który nie grzeszy mądrością, o Wronce, która pod troskliwą opieką wyzdrowiała, o owadach, ptakach i tajemniczej Istocie. A wszystko pięknie ilustrowane, a nawet sfotografowane.
Sielankowe opowieści o przyrodzie i zwierzętach tych domowych i tych dzikich, mogłyby posłużyć jako uzupełnienie zajęć przyrodniczych w klasie nauczania początkowego, zdecydowanie lekturę tą cechuje duża wrażliwość na otaczający Mateusza i Bronka na tzw. świat braci mniejszych oraz cierpliwość w jego obserwacji. Opowiadania te, można by rzec klasyczne, bo o zwierzętach, zdecydowanie zachwycą wszystkie dzieci lubujące się w zwierzaczkach, robaczkach, motylkach i gryzoniach. Opowiadania napisane są poprawnie, choć dość opisowo przez co więcej w nich nostalgii niż akcji, a co chyba najpiękniejsze, w język tych historyjek jest przebogaty i różnorodny. Tak też autorka używa barwnego słownictwa na opisanie trywialnych rzeczy, które często zafascynują i rozbawią dzieci, na przykład taka zwykła toaleta: „Klozecik, ubikację, latrynkę!” (nie mylić z landrynką!). Zdecydowanym plusem książeczki jest realizm; nie wszystkie kocięta po urodzeniu przeżywają, znalezienie dobrego domu dla podrośniętych kotów wcale nie jest takie proste, poranione ptaki, gdy wyzdrowieją odlatują, a pisklęta czasem stają się posiłkiem dla innych zwierząt. Na wsi wszystko idzie swoim rytmem, a przyroda rządzi się swoimi prawami, najważniejsze to znaleźć złoty środek, tak by zwierzęta i ludzie żyli obok siebie, nie szkodząc sobie za bardzo nawzajem.
„Jak się koty urodziły” to historie o przyrodzie napisane w sposób poprawny i mądry, niestety jak dla mnie również trochę nudny, nie wymagający od czytelnika większego skupienia i interakcji, jednak należy uwzględnić fakt, że należę jeszcze do tego pokolenia, które często miało kontakt z przyrodą, miało dziadków z ogródkiem i sadem i wiedziało te wszystkie „cudowności” przedstawione w książce. Opowieści o motylkach, ptaszkach, gryzoniach, kotkach i pieskach podane w sposób relacjonująco-opisowy jest zbyt sielankowy i melancholijny dla aktywnych i pełnych wigoru dzieci. Czytając te opowieści miałam wrażenie, że jest to swoistego rodzaju pamiętnik, taki ku pamięci, w którym babcia zapisała wspomnienia dla wnuczków, trochę uładzone i wyróżniające zapewne te elementy, na które dzieci w życiu codziennym nie zwracają uwagi. Zdecydowanie wolę prozę fantastyczną pani Papuzińskiej. Na sam koniec chciałabym podkreślić, że przykuwają uwagę ilustracje autorstwa Mikołaja Kamlera, które współtworzą historie na równi z tekstem.
Dla dziecka:
-
piękne ilustacje
-
dużo informacji o zwierzętach
Dla rodzica:
-
nostalgiczna



Bezsenna

Zbiór historii o zwierzętach jest wartościową pozycją, bardzo dobrze napisaną i pięknie zilustrowaną, jednak fabuła opowieści jest nieskomplikowana, a akcja powolna przez co nie każdemu ta książeczka przypadnie do gustu.





